Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

obyczajów nie mieliśmy co dzisiaj, żeby człek koniecznie stając przed ołtarz kłamał czego nie miał i zajeżdżał przed kościół szóstką paradjerów, gdy mu na trójkę nie stawało, albo koczem na kredyt wziętym, i liberją niezapłaconą. Po prostu bryczkęm krytą miał tylko i cztery żmudziaki bułane z pręgami przez krzyże, a chłopca w sieraku, bo mnie na więcej nie stawało.
Do domku też to tylko przysposobiliśmy, na co kieszeń starczyła. Indult i inne formalności jak wziął jeździć pan Kasper, tak duchem powyrabiał, bo to dla ubogich ludzi nigdy trudnem nie było: słowem, w kilka tygodni w kapliczce w Purniach ksiądz staruszek stułą nas powiązał, a wieczorem całe sąsiedztwo o mil sześć naokoło zjechało się na tańce i ochoczą zabawę; nazajutrz zaś zaprosiliśmy pozostałych do siebie do Ornian.
Wysiadając w ganku spostrzegłem zaraz mojego Jacka, który tego dnia wprost od brata powróciwszy, tu sobie zajechał i na uboczu z listem czekał. Nie było mi w głowie zaraz go zawołać, bom musiał przyjmować jako gospodarz gości; dopiero kiedyśmy do izby osobnej odeszli, mój Jacek na progu się jawi i list a węzełek opieczętowany do rąk mi wtyka. Czytałem go z dystrakcją nie