Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

się nieco odziać, spojrzał na źwierciadełko, które mi sługa Przeciszewskiego podał, ażem się przekląkł nie poznając siebie. Ostatnia choroba, ślub, podróż ta, i wszystko co tak silnie umartwiło, uczyniły mnie wpół trupem prawie; oczy miałem zapadłe, skórę ściągniętą i żółtą... marszczki po twarzy, gdyby zgrzybiały starzec. Nie gacha to były lice i nie do kochania już mi było, pomyślałem, raczej do trumny. Młodość poleciała z ostatniemi żurawiami i nie powróci już wiosną. Spes unica vale, rozstać się z serdecznemi pragnieniami, a jarzmo dźwigać do ostatnich dni żywota.
Wyszedłem z tem do dworu poprzedzając Przeciszewskiego, aby się z nią jeszcze zobaczyć sam na sam, wszystko jej wyznać i pożegnać. Dzień ten ostatni Bóg dał piękny i za tom Mu dziękował: słońce świeciło raźno, a piersi napełniając się ocieplonem powietrzem, zdawały połykać nadzieję. Naprzemiany to dziwnie wesoło, to strasznie robiło się smutno, myśląc, że ją jeszcze zobaczę i na wieki opuszczę.
Takem szedł do dworku, gdy u krzyża pod staremi lipami w końcu grobli, najrzałem suknię jej czarną i serce mi zabiło jak za młodu, gdym ją idącą do kolegiaty w Kodniu