Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/193

Ta strona została skorygowana.

I westchnąłem: panna Szamocka jakoby przeczuwając, żem miał coś mówić poufnego, dyskretnie usunęła się w przeciwna stronę grobli, przyczekując niby na idącego przeciw nam Przeciszewskiego, a ja rozpocząłem rozpowiadać jej życie moje. Gorzką jakąś miała w sobie przyjemność ta opowieść, w której dzieliłem się z nią całym żywotem: tak jak na spowiedzi grzechy, tu jej przygody i myśli moje wyznając. Chciałem, by to życie, co do niej jednej należało, znane jej było i wyjaśniło resztę moich postępków przyszłych. Gdym przyszedł do tych dni, w których się moja passja dla niej zrodziła, nie utaiłem jej i owszem opisałem, jak była wielka i czysta, iżbym się jej przed całym światem wyznać nie wstydał. Powiedziałem jakom cierpiał, jakom szukał jej i miał obraz jej przytomny zawsze przed sobą. Słuchała pani wojska z widocznem wzruszeniem, niekiedy mi słowem dziękując, a siła się rumieniąc i prosząc, bym jej nie zawstydzał. Przyszły ostatnie próby i moje liche ofiary, którem zbył słowem, aż do tej nieszczęsnej podróży w lidzkie i choroby. Tę tedy musiałem jej opisać tak szczegółowie, aby mnie pojęła i serce moje zrozumiała, a pobudki przyjąć mogła, żem się nie przez płochość jakąś, lub niecierpliwość, przez nie-