wiarę jaką, ale z uczucia wdzięczności i obowiązku połączył z tą, która była żoną moją.
Znać się z tego wcześnie domyśliła biedna niewiasta, i stanęła jakeśmy dotąd szli zadrżawszy; a chwytając ranie za rękę, gdy pierścionek na niej ujrzała, odtrąciła mnie powolnie, szepcząc:
— Dosyć, dosyć: stań się wola Twa, Panie!
Słowam już nie powiedział więcej ani ust otworzył, a gdym znowu na twarz jej spojrzał, ujrzałem na niej ślady łez i więcej nie mówiliśmy już o sobie. Nadszedł Przeciszewski i panna Szamocka, poczęli o rzeczach obojętnych, a jam siedział jak umarły.
Tak zeszło do rannego obiadu; mnie i wyrwać się stąd było niepodobna i czułem, że stać nie mogłem: szepnąłem tylko Przeciszewskiemu: — Zostań i zrób, com ci powiedział; ja sam nie wiem co z sobą uczynię.
Po obiedzie pani wojska skinęła na mnie z alkierza; wszedłem za nią, a ona poważnie ująwszy mnie za rękę, rzecze:
— Co o waszmości i o mnie pomyślą, jeśli tu zabawisz dłużej? A tożeś tam zostawił tę, której dozgonną przyjaźń przysiągłeś, we łzach może i niepokoju? Chceszłi, by mnie przeklinała i W. Mości o twarde posądziła serce? Jedź W. pan, jedź, zostaw mnie opiece Bożej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/194
Ta strona została skorygowana.