czy żyję, karmiony jak małe dziecko, przeleżałem uspokajając się wewnętrznie modlitwą i zbrojąc do nowego żywota. Tej zacnej niewieście, z którą mnie los i wdzięczność związały, która mi nigdy najmniejszej nie uczyniła wymówki i z cierpliwością anioła służyła, spełniając ciężki obowiązek stróża u łoża boleści, trzeba było zawdzięczyć wreszcie jej poświęcenie. Dźwignąłem się więcej wolą niż siłą i pojechaliśmy do domu.
Jeden Bóg wie ile mocy i męstwa użyć musiałem, by przemóc odrazę do życia, jąć się pracy i wciągnąć znowu do czynnego spełniania świętych obowiązków. Ale w takich ofiarach człowiek ma poza sobą zapas jakichś sił łaski Bożej, które się nań zlewają, gdy się o nie modli i zasłużyć na nie stara. Więcem się ruszył jakoś i rozpromieniła się twarz poczciwej niewiasty i poczęliśmy pracować, a choć szczęścia rojonego niegdyś nie było pod dachem moim, byt stał się znośnym a spokój wrócił do duszy, dzięki tej, której ja tak źle za jej najlepsze serce zawdzięczałem. Przyniosłem jej z sobą pracę, cierpliwość, wytrwanie, dobry byt, ale czoło zawsze chmurne, zdrowie liche, i chociem się wzmagał, aby być dla niej jak najlepszym mężem, czułem, że w małżeństwie przyjaźń, wierność i uczciwość nie mogły zastąpić miłości, której
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/197
Ta strona została skorygowana.