Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

z nią do trumny wstąpić zapragnąłem. Świeć Panie jej duszy!
Po pogrzebie anim się już chciał czemkolwiek w życiu zajmować, bo mnie nic nie obchodziło: dom mi obrzydł, a trzymałem się go, nie wiedząc co począć. Tak mnie osłupiałego znalazł Kasper powracający nazajutrz z egzekwij i zajął się mną, zabrawszy mnie do siebie, dzierżawę całą i interesa likwidując, o których ja już wiedzieć nie chciałem.
Robiłem co mi kazano, żyłem życiem jakiemś zwierzęcem, nałogowo w pewnych godzinach modląc się i przy modlitwie płacząc, zresztą ani już myśląc o czem, ani pragnąc czegokolwiek. Różnie tam próbowali mnie rozerwać, ale to do niczego nie służyło: dopiero drugie nieszczęście, którem mnie Bóg dotknął w tej porze, oprzytomniło jakoś.
Rzekłbyś, że to mnie dobić było powinno, tymczasem przeciwnie, ani wiem jak się dźwignąłem, gdy mi znać dali o tem i pojechałem na pogrzeb już sam sobą władnąc, pierwszy raz jakąś objawiając wolę. Kasper, który się obawiał jednak puścić mnie tak samego, pojechał ze mną.
Trafiliśmy, jak dziś pamiętam, na samą eksportację; wieczór był letni i cichy i dojeżdżając do wsi postrzegliśmy długi szereg świateł, który groblą ciągnął ku kościółkowi