Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

i cmentarzowi. Kasper lękając się nagłego dla mnie wrażenia zawrócić chciał na bok, alem ja wysiadł i przecisnął się do samej trumny świece ująwszy. I tak aż na miejsce spoczynku prowadziłem jej zwłoki, dziwną w tem jakąś rozkosz znajdując, jakbym co prędzej kielich ziemskich boleści chciał wychylić do dna.
I spełniłem wszystko co mnie rozedrzeć mogło, niejako lubując się w moim smutku; prosiłem o otwarcie trumny, abym martwe zwłoki matki i dobrodziejki mógł ucałować: padłem przed rodzicielką, dziękując jej za wszystko, com w życiu od niej doświadczył, sam otuliłem ją na wieczny spoczynek i usypałem mogiłę z grabarzami i odarnowałem ją własną ręką. A choć mi brat i krewni nie przeszkadzali w tem gorączkowem zajęciu, mówili mi potem, że się dziwili patrząc z jak okropną jakąś zawziętością spełniałem te ostatnie posługi.
Wróciliśmy do domu z przyjaciółmi pieszo idąc i rozmawiając. Mnie to jakoś do tyla przejęło, żem odzyskał mowę, rozum i siebie, bom już dawno panem własnej istoty nie był. Kasper dziwił się słysząc mnie rozprawiającego, przypominającego żywot ojca i matki i wymownie głoszącego żal własny, jakem nigdy nie umiał.