Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/201

Ta strona została skorygowana.

Przy pogrzebowym chlebie wraz z bratem gospodarzyłem już przytomny i czynny, że mi się wydziwić nie mogli; słowem stałem się znowu jak przedtem człowiekiem, nie martwą kłodą. Zapewne modlitwy świętej matki naszej tę mi łaskę u Boga wyjednały.
Gdyśmy do stypy zasiedli, a było tam brzeskich obywateli dosyć, patrzę, w rogu siedzi Przeciszewski, który przez ostrożność, aby we mnie smutnych wspomnień nie obudzać, siadł zdaleka przychowując się za drugich.
Prostom tedy poszedł do niego i milcząc uściskałem go gorąco, a łzy mi się ciurkiem polały. Siadł Przeciszewski także się rozpłakawszy, a jam go już z oczów nie spuścił; i gdy wszyscy się rozjeżdżać poczęli, wstrzymałem go w ganku biorąc pod rękę.
— Przyjacielu — rzeknę — nie postępuj ze mną jakobyś się obchodził z dziecięciem; widzisz, że wiele złego wytrzymała pierś męska: nie skąp mi wiadomości... Co się z nią stało? powiedz!
Ten ze strachu słowa w ustach znaleźć nie mógł i powtarzał mi tylko:
— Uspokój się... uspokój się.
— A no widzisz, żem dawno spokojny — rzeknę — matkę pogrzebłem, żonęm pochował, nikogo w świecie nie mam i nie wiele mi