Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

Nazajutrz zdziwił się Kasper i brat mój, gdym im oznajmił, że do Wilna jadę, i zniepokoili się; alem ja prawdziwego im powodu nie mówiąc, wykłamał się interesami nieboszki żony, która mi coś zapisała, a jam to chciał uboższym krewnym rozdzielić.
Nazajutrz tedy w drogę, i rozmarzony przybyłem do Wilna, nie policzywszy iłem dni jechał, nigdzie nie wstępując, ani się zatrzymując. Około południa przywlokłem się do Ostrej Bramy, a że msza się odprawiała, bo dzień był sobotni, pokląkłem przed obrazem w chwili, gdy ksiądz żegnał lud odchodząc od ołtarza. To błogosławieństwo czułem, że mi wlało odwagę i siłę nową. Pieszo tedy dopytując się u przechodniów o drogę, ani chwili nie tracąc poszedłem do klasztoru PP. Bernardynek. A! w życiu naszem są kalwaryjskie drogi i pochody krzyżowe, które wieki trwać się zdają, tak je męczarnia niepokoju przedłuża; taką była ta moja przechadzka przez gwarne i wesołe ulice do tej cichej furty, do której myślałem, że już nigdy nie dojdę. S. Michalski zaułek zdał mi się milową drogą, przyspieszałem i zwalniałem kroku. Szedłem i stawałem spoczywać, czując, że spożywam ostatki nadziei. I gdym już stanął u dzwonka, tylko go było pociągnąć, jeszcze mi ręka drżąca służyć nie chciała,