Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

Taki był koniec, bo to końcem życia mojego nazwać mogę; cóż reszta? niedogryzki suche, modlitwa i cierpienie.
Grobu jej nawet odszukać i łzą go uczcić nie wolno mi było, bo pochowaną została wedle reguły zakonu we wspólnym grobie zakonnic, który klauzura dzieliła od świata innych umarłych. Nazajutrz modliłem się przed katafalkiem, który wznieść kazałem u św. Michała, przez dni dziesięć powtarzając nabożeństwo żałobne po wszystkich kościołach.
A gdy to piszę z skronią poprószoną siwizną, patrzając na nowe pokolenie, które mnie otacza, pytam się was młodsi, kto z was kiedy tak kochał, tyle cierpiał i wyszedł z namiętności z tak czystem jak ja sumieniem? Za naszychto czasów umiano kochać, miłość była istotnie wielkiem i świętem uczuciem: przemieniliście ją w sentymentalną rozrywkę. Powiadacie na nas starych, żeśmy nie zdolni byli do tych wzniosłych sentymentów, które nibyto udoskonaliliście jak wszystko inne; ależ zaprawdę nie miłości u nas brakło, jeno u was wstydu. Myśmy to w głębi serca chowali jak świętą tajemnicę, kryli w piersi, z czem się wy bezwstydną grając komedią popisujecie, i wasza też miłość nie jest tem, czem nasza: ani tak czystą, ani tak trwałą ani tak majestatycznie wielką. Tylkośmy się