Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

się wiecznie od pniów odrastające. Pamiętam i zapach tych brzóz i olch wiosenny, i czerwone jakby krwią oblane pnie ich długo po ścięciu świadczące o barbarzyństwie człowieka. Wioski dosyć były gęste, a dworki przy nich szlacheckie schludne, czyściutkie i miłe. Pańskich rezydencyj nie było wiele i dóbr rozległych także, ale nasz szlachecki żywot wiejski ziemiański, kwitnął tu swobodnie. Na całej wielkiej przestrzeni kraju tego, rzekłbyś jedna rozrodzona mieszkała rodzina, tak z sobą żyliśmy zgodnie, w pokoju i przyjaźni serdecznej. Dworek ze dworkiem mało który bliżej lub dalej przez kogoś nie był spowinowacony, jeden rodzaj życia prowadzili wszyscy, jedno kochali, jednem oddychali, a do ochoczej pomocy każdy dla brata był gotów. Zwali się wszyscy braćmi i nie było to czcze słowo, ale wielkiego znaczenia wyraz, malujący stosunki chrześcijańskie społeczeństwa. Ani partyj, ani podziału na stronnictwa, ani różnicy w sposobie pojmowania rzeczy nie było i być u nas nie mogło. Nikt się nad drugiego nie wynosił, ani chciał rej wodzić: prawdziwa to była res-publika, do której garnęli się i możniejsi nawet, ściskając pana brata bez obłudy, boć z nim żyć musieli i bez niego się obejść nie mogli, a wówczas jeszcze wychowanie i pojęcia nie tak bardzo klasy rozróżniały.