Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

miary miedzy pojednanemi, jakby chcieli czas stracony w kłótni odzyskać.
Dziś, choć się to do tego nikt nie przyzna jawnie, dla reszty poczciwego wstydu jakiegoś, każdy sobie i dla siebie: gotów popchnąć z kładki, byle sam przeszedł suchą nogą. Wówczas nie o sobie się jednym myślało, ale jakby było lepiej dla wszystkich. Już niech sobie co chcą gadają ci, co tego nie rozumieją, ale to była respublica re et nomine zarazem, i taka jedność serdeczna, jakiej może nigdzie na świecie nie zobaczyć. Nawet jeśli się kłóciło, to po bratersku i pocichu, a sprawy kończyło się w kącie, żeby za granice powiatu nie wychodziły. Człek nie potrzebował do zbytku przemyślać o sobie, bo myśleli o nim wszyscy potrosze, i jeszcze nie dopatrzył się czasem co mu czynić wypadało, a już mu dziesięć rąk wskazywały kędy droga bezpieczna.
Nie powiem tam, byśmy aniołami byli, bo mało aniołów na ziemi Bożej i prędko ich powołują niebiosa; ale inny był taki świat, i dalipan lepszy od dzisiejszego. Piszą, jakoby ziemia powoli stygła: bodaj czy także i nie ludzie.
Gdzie to podobieństwo do naszego szlacheckiego żywota w Brzeskiem, jak ja je w młodości mojej pamiętam! trudno to opi-