Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

sać, a ciśnie mi się tysiąc szczegółów, którychbym na wołowej skórze nie pomieścił; maluczkie rzeczy, a każda znacząca. Trzeba było widzieć jak się to szlachta zjedzie do kościółka na odpust do Zbirowej, albo do Berezy; co Bogu to Bogu, ale potem i aniołom w niebiesiech miło być musiało popatrzeć, jak to się witało, ściskało, radowało i kochało co żyło. Toś tylko słyszał całowania, uśmiechy, pytania, a wszystko takie, jakby się to rodzeństwo zjechało po długiem niewidzeniu. Nawet nieznajomi inaczej wówczas byli przyjmowani jak dzisiaj. Teraz nieufnem spogląda się okiem: a nuż przybysz nie myśli nam co wydrzeć, a broń Boże nie ma-li złych zamiarów, wita się człek i obawia: to pierwsze uczucie na widok obcej twarzy. Wówczas się garnęło, zapraszało i pierwsze uczucie było wyszukać stosunki, znaleźć powód kochania, pomóc, wesprzeć, zaprosić. Niechby się w niedzielę pokazał człek podróżny, nieznany w czasie nabożeństwa, tobyśmy spokoju nie mieli, ażby go kto poprosił, ażby go ugoszczono i poratowano, skierowano w drodze i opatrzono jak brata. Społeczność przygarniała miłością ku sobie i pracowała nad powiększeniem się prawdziwemi skarby; dziś każdy członek z osobna się obmurowuje, odosabnia, wydziela i na klucz zamyka. To też osobliwsza