Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

majętniejszej szlachty dwory prawie na jedno podobieństwo stawiane były, a miał kto liczniejszą z łaski Bożej rodzinę, to alkierz z tylu przyczepił. Dachy pod słomą, ściany z drzewa... wszędzie sernik piętrowy w dziedzińcu i stajenki i gumna pod jedną formę stawiane, z krzyżami wyszywanemi na dachach. In hoc signo vinces. Nie było dworku bez krzyża; a szło o to szlachcicowi, nie żeby u niego lepiej i pokaźniej było jak u drugiego, ale tak samo nie inaczej jak u wszystkich. Toż w stroju, toż w życia sposobie; dostał kto co nadzwyczajnego, zaraz się dzielił i rozsyłał, żeby to nie u niego jednego było tylko, boby smutno mu było samemu używać. Jeżeli się trafiło bodaj większego złapać szczupaka, obdzielali się nim po dzwonku sąsiedzi, lub zapraszali nań (lucium a cauda najstarszemu ofiarując). A taki to był święty nałóg, że ani pić, ani jeść samemu się już nie chciało. I gdy szlachcic sam jeden chwilowo został we dworze, to choć ekonoma, pisarza, lub ciwuna do misy zawezwał, boby mu w gardło nie szło, gdyby do stołu siadł samotnie.
Już tam zazdrość miejsca mieć nie mogła, ani pociecha z cudzej biedy niepoczciwa; owszem najrzałoli cudze oko co u sąsiada szkodliwego, wnet o tem znać dawało, jeśli