samo zaradzić nie mogło. Upadki też fortun, jak nabycia i wzbogacenia się gwałtowne i nadzwyczajne, miejsca tu mieć nie mogły i nie miały.
Nie dorabiano się majątków, ale czasami składały się tak okoliczności, że go jeden więcej dostawał niż drugi; wymarli krewni, zebrały się spadki po rodzeństwie i na jedną głowę znaczna przeszła majętność. Tak ze szlachcica stawał się ktoś panem, a w trzeciem pokoleniu rozrodzonem, znowu na sztachetkę przechodził. Znałem wsie takie, gdzie tyle prawie dziedziców, ile włościan było. A gdy się komu losem więcej dostało, nie zmienił wcale fantazji, ani życia sposobu; poczuwał się do większych obowiązków i spełniał je pocichu, szanowano go za to, co uczynił, i po wszystkiem. Choć się to później wyrodziło i popsuło obcemi wpływy, ale w pańskich domach długo widać było ślady takiego pojmowania szafunku majętności. Którenżeto dom nie chował secinami ubogiej szlachty, panien respektowych, rezydentów i t. p. Potem się to przerobiło na narzędzie wpływów i stosunków, ale pierwiastkowo było spełnieniem braterskich obowiązków. Pamiętam jeszcze podkomorzego Burtyłowicza, który miał wioskę porządną, choć się bogatym nazwać nie mógł: ożenił się był, owdowiał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/30
Ta strona została skorygowana.