Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

bezdzietnie i postarzał, gdy w tem umiera mu brat rodzony, potem stryj jeden i ciotka, wszyscy jakoś bezpotomni, i w lat trzy Burtyłowicz staje się całą gębą panem. Przypominam sobie jak wielce tem zafrasowany przyjechał do ojca mego po radę.
— A co ja z tem będę robił? mówił: dwóch żołądków nie mam, żebym więcej zjadł, ani mi to potrzebne, a kłopotu przez wierzch głowy! Poradźże mi asindziej jak tego użyć, boć nie darmo to Bóg dał w ręce, trzeba zrobić jakiś użytek. Mnieby się już chciało spokoju, a tu praca na stare lata nad siły.
I nim pomyślał podkomorzy, żeby używać, ale się troskał jak tego dopilnować, żeby nie przepadło, jak to na dobre obrócić. Dorozumieć się łatwo, że taki człowiek z poczciwemi chęciami nie zmarnował fortuny, ale trzeba go było widzieć, jak nie przez chciwość, jeno z uczucia obowiązku świętego jeździł, gospodarzył, troskał się około tych wiosek, które później w najlepszym stanie krewnym ubogim rozpisał. Radzili mu, żeby się ożenił: i mógłby był wziąść kogo chciał, ale miał ten rozum, że tego nie zrobił. W końcu na dewocji osiadł przy klasztorze Dominikańskim w Brześciu, dwa tysiące złotych warując sobie na utrzymanie, z uśmie-