Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

wyrabiało się stopniowo i nie nagle, dziś zdaje się naturalnem i wcale godziwem, na coby przed stu laty ojcom włosy na głowie powstały.
Może być, że ten kąt, o którym mówię, przechował od innych dłużej stare obyczaje i wyobrażenia, ale ja go jeszcze takim pamiętam.
Ojciec mój nie był bogatszym od innych, bo tam jakoś ziemia się na równe prawie dzieliła części: osady były niewielkie w ogólności, a rzadko która wioska nad trzydzieści chat liczyła, co się już nazywało majętnością znaczną. Były i takich nawet więcej, wioseczki po chat dziesięć i piętnaście, całkiem odrębne. Niemal jedną formą, jakem powiedział, stały wszystkie dwory i zabudowania u gaju olchowego, co je od północy zasłaniał, w pośród starych grusz i jabłoni sadu, w którym dziećmi na smolanki i sapieżanki polowaliśmy.
Nasza rodzina jak zapamiętam, składała się z jegomości ojca mojego, matki mojej, starszego brata, siostry i stryjecznego ojca, który u nas przemieszkiwał, bo swojego nie miał kąta.
Gdyby kto tak dziś ubogiego krewniaka bez sukni na grzbiecie i bez grosza w kieszeni przyjął z łaski do domu, nie inaczejby