dworze, a księżna pani zajmowała się interesami, które nie musiały być w najlepszym stanie. Okazałość była jeszcze wielka, ludu dosyć, ale mnie to uderzyło zaraz, że dwór cały jakoś z cudzoziemska wyglądał. Zamek się pomału walił, a pałac dźwigano nie podnosząc go. W jednej oficynie uczyła się kapela, w drugiej przerabiano mundury na fazę zagraniczną. Kancelarja była liczna, darmozjadów mnóstwo, krzątanina ogromna, porządku nigdzie. Księżna sama w towarzystwie generała K. i sędziego M. dwóch swoich totumfackich, cały dzień pisała listy, lub siedziała zamknięta i nieprzystępna, a koło niej robili co chcieli otaczający, nie bardzo oglądając się na jej rozkazy.
Możebym nie został przyjęty na dwór i odprawiony tylko z grzecznym do ojca odpisem, gdyby nie ta summa, którąśmy mieli u książąt Sapiehów, bo księżna zapłacić jej w tej chwili nie mogąc, poniekąd zmuszona była mnie zatrzymać. Nazajutrz po przybyciu mojem zostałem jej przedstawiony przez sędziego w nowym domu drewnianym. Sala była duża, tylko co jako tako dokończona, ale zastawiona meblami przepysznemi, choć niedobranemi, bo je widać z różnych rezydencyj pościągano dla przybrania nowego pałacu, który się budował włoskim zupełnie smakiem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/40
Ta strona została skorygowana.