Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

Księżna siedziała za stołem, zarzuczonym papierami i odwróciła się ku mnie z badawczem i śmiałem wejrzeniem, które mnie oczy spuścić zmusiło. Wzrok jej był dziwnie przeszywający.
— Cóżbymto ja dla Wpana zrobić mogła? i jak go tu pomieścić? — zapytała mnie. — Nie masz Wpan ochoty do wojska?
— Do artylerji wątpię, ażeby był usposobiony — pochwycił sędzia — a gdzieindziej dziś by go trudno ulokować stosownie.
— Piszesz dobrze? hę? — spytała księżna pani — tobym mogła zostawić go przy kancelarji.
Charakter ręki miałem staroświecki trochę, ale dosyć wyraźny i czysty, chwalić mi się jednak z nim nie wypadało; odpowiedziałem więc skromnie, że wyraźnie i czysto pisać potrafię.
— A prędko? — zapytała wojewodzicowa. — Ot! najlepiej spróbować, dodała żywo, robiąc miejsce u stołu. — Siadaj Wpan i pisz, a śmiało.
Wskazała mi miejsce obok siebie, sędzia uśmiechając się przysunął papier i kałamarz, księżna wstała i chodząc po sali, a przeglądając się w lustrach, zaczęła dyktować. Chociaż miałem dosyć wprawy, ale się z tego nie mogłem dobrze wywiązać w żaden sposób.