Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

w Kodniu pozostałem, choć mi się zresztą to próżniacze życie niewiele podobało.
Mogłem mu być rad jako młody człowiek skłonny z natury do próżnowania i zbytniej wolności, podobało mi się czasem, że mnie tu nikt do zbytniej pracy nie pędził, ani tak bardzo wglądano w czynności; ale obok tego tak wpojone mieliśmy uczucie obowiązków i surowsze ich pojęcie, że mnie ta swoboda nieograniczona niepokoiła jakoś i w sumieniu gryzła. Nie widziałem do czegoby mnie to na przyszłość prowadzić mogło, żem dnie czasem całe leżał do góry brzuchem, świszcząc w pustej mojej izdebce, lub po ogrodzie chodził za pannami, albo w kancelarji popisawszy pół godziny, na polowanie w nadbużańskie łęgi i wyżary ruszał.
Byłbym zaraz pewnie inaczej o sobie pomyślał, gdyby nie jedna istota, która mnie i do tego dworu i do miejsca i do życia przywiązała. Tyle lat od tego czasu ubiegło, a jeszcze bez wzruszenia opisać nie potrafię, jakiem ją pierwszy raz zobaczył, i jakie na mnie uczyniła wrażenie. Choć chłopiec byłem dobrze pod wąsem, nie śniło mi się wcale o ożenieniu i kobietach; wiedziałem dobrze, że o tem myśleć nie powinienem, sercem miał spokojne, a choć się pożartowało patrząc na drugich, że to czynili,