o mnie zapytała, ani wysokich protekcyj, bo tych nie miałem, ani szczególnego w świecie położenia. Przy stoliku, u którego ja zwykle pracowałem, było nas kilku młodych, wszystko świetniejsi i pokaźniejsi odemnie: albo Warszawiacy, albo z takich domów, w których się światu lepiej przypatrzeć mogli, a ja jeden wieśniak i człek całkiem prawie nowy.
Jak to prawie zawsze bywa między młodzieżą, w kilka czasów dobraliśmy się we dwóch ze skarbnikowiczem Mierzejewskim na dozgonnych przyjaciół. Skarbnikowicz daleko był i starszy i doświadczeńszy odemnie: proste i dobre chłopię, temperamentu bardzo żywego, nie lubiący pracy, uśmiechający się do życia, przystojnej powierzchowności, wesół i miły. Przyszłość go tak bardzo nie obchodziła, był jej prawie pewien, zabijać się robotą dla niej nie myślał, a pilniej nad wszystko było mu zakazanego owocu ukąsić. W kancelarji ledwie czasem pióro umoczył, a że miał stryja sędziego możnego patrona i nie obawiał się nikogo prócz niego, czas trawił na przechadzkach, myślistwie i umizgach do panien.
Potrzebował się zwierzać nieustannie jak wszyscy ludzie tej natury, a żem ja najmniej mu się sprzeciwiał i nie żartował sobie z niego nigdy, obrał mnie na druha i powiernika.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/46
Ta strona została skorygowana.