Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

dawały się. Jakiem stał, gdy przechodziła koło mnie, takem kołkiem w ziemię wrosnął i musiał mnie p. Mierzejewski targnąć dobrze za połę, żebym z nim szedł dalej.
Nicem już nie widział nad nią, a gdy główkę obróciwszy drugi raz na nową i nieznajomą sobie twarz moją spojrzała, uczułem się tak ubłogosławiony, szczęśliwy, że śmiercibym nie poczuł, gdyby mi wówczas w oczy zajrzała...
Księżna znać dostrzegła mojego osłupienia, tłumacząc go sobie zapewne mojem dla niej uszanowaniem, i skinąwszy dobrotliwie ręką, uśmiechając się poszła dalej, parę razy jeszcze obejrzawszy się na mnie.
Mnie już niecierpliwy skarbnikowicz rwał w przeciwną stronę, bo mu pilno było do panny Izabeli Różańskiej, w której się naówczas na złość pannie Marjannie Duninównie kochał.
Trzeba bo wiedzieć, że u niego owo kochanie przychodziło tak dniami i odchodziło paroksyzmami, a gdy mu która co skrewiła, brał się inmediate do drugiej, nigdy popróżnować nie mogąc, bo serce mieć musiał zawsze zajęte. Ciągnął mnie tedy w ulicę grabową, gdzie panny inne chodziły, i po chwili znaleźliśmy się przed fraucymerem księżnej, który śmieszkami i szeptami nas,