Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

przywitał. Na czele jego szła dojrzała już panna Solska, jeszcze nie bez pretensji, ale ospowata i bardzo brzydka; figurę tylko miała szykowną, a znać o tem wiedziała, bo się wykręcała różnie, żeby ją wszystkim pokazać. Po tej twarzy, którą jeszcze olśniony byłem, dziewicze wdzięki panien fraucymeru straszliwie mi się pospolitemi wydały: panna Solska okropną, reszta nieledwie brzydką. Byłyć tam i wcale przystojne panienki i oczki żywe i usta rumiane, ale to tak wyglądało po mojej bogini, jak zgrzebne płótno, choć czyste i białe, po szwabskiem.
Dokuczając pannie Marjannie Duninównie za to, że łaskawie spojrzała na kogoś innego, mój towarzysz minął ją, jakby nie postrzegłszy i poszedł wprost do panny Izabeli Różańskiej. Naówczasem się ciekawie wpatrzył w obie i nie mogłem w duszy zrozumieć, jak on się mógł w której z nich pokochać. Obie były brunetki wcale nieszpetne, ale wodę im było wozić za ową moją nieznajomą, która szła za księżną. Panna Duninówna przysadzista była i tłusta, z oczkami jak dwa węgielki rozżarzone, z usty wydatnemi, niezmiernie widać wesołej i figlarnej natury; panna Izabella zaś dumna i skromna zarazem, bojaźliwa, smutniejsza, wysoka i szczupła,