Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

Barbary nie miałem zręczności. Zwierzyć się panu Mierzejewskiemu mojej preokupacji anim myślał, gdyżby mnie wcale nie zrozumiał i srodzeby żartował... Tak wysoko sięgnąć oczyma biedakowi! aż do krwi książęcej! cóżby to ludzie powiedzieli! Wprostbym z siebie pośmiewisko uczynił.
Miesiąc czy więcej tak upłynął, ja się powoli do pisania listów i dyspozycyj wprawiałem, a że charakter dosyć miałem czytelny i czysty, spotkało mnie to szczęście, że księżna pani kilka razy do siebie dla sporządzenia kopij listów sekretniejszych, których do kancelarji posyłać nie wypadało, zawezwała. Może też i znajome usposobienie moje, małomówność i bojaźliwość to szczęście wyjednały; dosyć, żem raz na próbę w niebytności pana Śmietankowskiego, potem w pomoc jemu, a dalej i sam już był wzywany do księżnej, która z całym światem korespondując, tysiące mając interesów, codzień najmniej godzin kilka na dyktowaniu listów i przepisywaniu gazetek spędzała. Odbywało się to w różnych pokojach: w wielkiej sali, w gabinecie księżnej, i w sypialni nawet, jeśli się czuła niezdrową, bo zapadała często na gardło, a wówczas powietrza wystrzegać się musiała. Zwykle tam bywała sama, ale za drugą razą zastałem przy niej księżniczkę Barbarę. Sie-