Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

działa w oknie u krosienek i gdym wszedł, oczy na mnie podniosła, długo po dziecinnemu przypatrując mi się, co mnie tak przejęło, żem nie usłyszał dyspozycji księżnej, świata zapomniał i nierychło mogłem przyjść do opamiętania. Znowum ją inaczej piękną, ale zawsze cudownym jaśniejącą blaskiem ujrzał tutaj, tak, że gdyby nie księżna i nie wstyd, byłbym padł na kolana jak przed cudownym obrazem; w sposób tak dziwnie miły, tak uprzejmie i z takiem zajęciem spozierała na mnie, żem się czuł wzruszony do głębi, i od drugiego razu byłbym się dał za nią w drobne sztuki posiekać.
Bóg tam wie, jak tego dnia pisałem, księżna mi kilka omyłek własnoręcznie poprawiła i wyniosłem się co najrychlej, bo choć mi słodko jak w niebiesiech było patrząc na pannę Barbarę, ale przy niej czułem się jednak jakby przygnieciony ciężarem uciskającym piersi i głowę: nie będąc panem siebie wciąż jej każdy ruch oczyma ścigałem. Kilka razy wśród pisania jeszcze spotkałem wzrok jej we mnie ciekawie utkwiony, czego księżna nie musiała dopatrzeć, boby ją pewnie, lub mnie z pokoju wyprawiła.
Nie miałem ja naówczas żadnego pojęcia o uczuciu miłości dla kobiety takiem, jakiem je w książkach swych historycy i poeci malują,