płoche i nie samolubne, tak mnie dźwignęło odrazo wysoko, że nie wiem na cobym się dla niej, by jej szacunek pozyskać, nie ważył.
Chociażem jej wcale nie znał, zaledwie parę razy widział, a słowa z ust jej nie słyszał, osobliwszą operacją umysłu mego czułem, że ją znam głęboko, że ją pojmuję doskonale i że inną być nie może, jeno taką, jaką ja sobie ją wyobrażam. Widziałem ją nieskończenie wyższą nad siebie i świat, w którym żyła, a miłość moja dla niej pędziła mnie do podniesienia się samemu, by stanąć bliżej jej i lepiej ją zrozumieć. W wejrzeniu jej anielskiej dobroci czytałem duszę, a żem się wcale nie mylił w zawczesnym moim o niej sądzie, o tem się później przekonałem. Za całe wówczas szczęście jedyne wyobrażałem sobie zawsze tylko móc na nią zdala poglądać i być na jej usługach, choćby nawet spojrzeć na mnie i skinąć mi nie miała. Nie wiem jak to się działo, ale jej piękność żadnych we mnie młodzieńczych nie poruszała passji, jakąś tylko cześć i poszanowanie, które wszelka doskonałość i wyższość obudzać zwykły.
Tylem o niej tylko wiedział co od skarbnikowicza, niewiele więcej i drudzy i on sam: właściwie bowiem rzekłszy, nie należała wcale do dworu fraucymeru księżnej pani, ale przy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/58
Ta strona została skorygowana.