niej mieszkała jako krewna. Bystre oko młodzieży dostrzegało, że to ciche, potulne, a jednak nie bez wielkiej mocy charakteru dziewczę, żywej fantastycznej i kapryśnej pani niebardzo do serca przypadało.
Za to we dworze nie było, ktoby jej nie kochał i nie szanował, a ci co najwięcej złego upatrywali we wszystkich, na nią nic pomyśleć nawet nie mogli. Zresztą mało ją kto widywał i słyszał, siedziała albo w swoim pokoiku przy garderobie księżnej dla niej wyznaczonym, albo w sali na rozkazy wojewodzicowej i dla jej towarzystwa, czytając głośno listy, gazety i różne książki. Na przechadzki tylko z księżną wychodziła, a w stosunkach ze dworem nie przez dumę, ale z obawy jakiejś bardzo była powściągliwą i oględną. Dla mnie widocznem było, że to nie pochodziło z pogardy ani z lekceważenia, ale z bojaźni, którą w niej dosyć swobodnie obejście się mężczyzn i zbytnia poufałość obudzały. Mnie chociażem okazji wyszukiwał, aby ją choć zdaleka zobaczyć, bo zblizka nie śmiałem i nie roiłem nawet, rzadko się to szczęście trafiło, krom gdy do listów pisania wzywano, a potem w kościele na nabożeństwie, na które uczęszczała z księżną, z panną Solską, a nawat niekiedy sama z garderobną. Z Placencji do kolegjaty dobry
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/59
Ta strona została skorygowana.