Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

nie młody, ale jeszcze fantazji wielkiej; śniło mu się i to księstwo jeno i preponderencja między szlachtą, na której pozyskanie cały niemal stracił majątek i resztkami już jego gonił. Zarazem się tam ułożył, żeby go zobaczyć, gdy będzie iść do pałacu. Miał ze sobą kilku szlachty od Siemiatycz nie pysznej, ale zamaszystej, wszystko chłop w chłopa, sążniowi, starą modą poubierani, po litewsku z rękawicami łasiowemi za pasem, w przyjacielskich mundurach Szujskiego: zielone kontusze, żupany ponsowe, konfederatki białe. On sam olbrzymiego wzrostu, ramion szerokich, siwy jak gołąb, z wąsem i całkowitą brodą do pasa, ani mi wyglądał, żeby miał być ojcem takiego anioła. Tylko oko czarne, świecące z pod brwi nawiesistej, piękne, choć dziko patrzące, cośkolwiek córkę przypominało. Głowę nosił do góry, zarzuconą aż na plecy, wygoloną starym obyczajem z czubem na wierzchu. W istocie postawę miał wielką i wspaniałą. Obyczaj też tego człowieka, jakem go później poznał, odpowiadał gęstej minie; całe życie trawił na robieniu sobie partji i adherentów, a to mu najlepiej dogadzało, gdy jak najwięcej szumu i hałasu na sejmikach w Brześciu narobił. Rujnował się tem, aby dumie dogodzić. A co większa, nie spełna podobno wiedział czego chciał, bo wedle tego, jak mu