Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

— Hm — rzekł — co to mam obwijać! A na co mnie zięć Poniatowczyk i dworak? Ja sobie wybiorę szlachcica prostego, ale do mego serca. Tych modnych paniczyków z kusa wcięto i opięto poodziewanych nie cierpię.
— Jużciż starego jej dasz męża...
— Nie, ale dojrzałego i statystę...
Dalej skinęła na mnie księżna, żebym wyszedł i już nic nie słyszałem. Siedział jeszcze kniaź w Kodniu dni kilka, przyjmowali go dosyć przystojnie, ale mu tu było nudno. Ani pijatyki hałaśliwej nie miał, ani towarzystwa stosownego. Generał Kurdwanowski bawił go pokazywaniem psów i koni, na co on był obojętny; sędzia politykował z nim zdala, bo się kłócili. Dopiero jak do oficyn późną nocą ze swojemi poszedł, tam sobie pozwalali szumniej, ale im wszakże tęskno było do zabawek siemiatyckich...
Już tedy w dni kilka poczęli się zbierać napowrót, ale rozeszła się wieść, że choć kniaź córkę zostawił, to tylko do czasu i ochmistrzynią po nią z wozami miał przysłać za kilka tygodni. Ani perswazje księżnej, ani łzy panny Barbary nic nie pomogły: mnie jak kosą podciął, gdym się o tem dowiedział.
Co tu robić? nie widzieć jej, nie słyszeć i stracić na wieki, myślałem, to i mnie chyba nie żyć więcej. Ale to być nie może. Kiedy