się nasza stosunkami nowemi wzmocniła; alem podówczas nie słyszał od niego nic o tych sentymentach i nikt ich się nie domyślał. Raz czy dwa widziałem pannę Barbarę w kościele i na pokojach. Piękna była ani słowa, ale żeby tak coś nadzwyczajnego, jak on pisze, tego w niej nikt nie upatrywał. Naprzód nieco mała i szczupła, nie miała wspaniałości tej i majestatu, jak naprzykład księżna, która choć stara już, okazałą figurą i postawą pańską prym trzymała. Twarzyczka prawda wielce wdzięczna, oczy śliczne, ale życia mało; i tak zamknięta była w sobie, że zdawała się raczej odpychać niż przyciągać. Słowa się od niej dopytać było trudno i zwano ją nawet milczkiem, tak mało mówić lubiła. Sytuacje na dworze księżnej, jej i podkomorzycy tak były nierówne, że nikomu pewnie na myśl nie przyszło, aby na nią miał rzucić okiem. Kuzyna księżnej choć nie bogata, ale zawsze taki dobra w ziemi po ojcu dziedziczyła, parentellę miała wielką i książęcą. Szlachcicowi ubogiemu do niej się posunąć, ani pomyśleć było można. I to dziw, że sobie życie tem spętał, od razu czując i widząc sam, że to tylko do ofjar i męczarni poprowadzić go może, a pożądanego stutku nie otrzyma nigdy. Zresztą ta jego miłość takiego była rodzaju, że nawet
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/76
Ta strona została skorygowana.