Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/84

Ta strona została skorygowana.

się nie ośmielił, ale Duninówna chichocząc mnie zatrzymała, a Barbara obejrzała się z uśmiechem pełnym dobroci, i gdym kroku zwolnił, poczęła się rozmowa o tem i o owem. Gadała Duninówna, ja potrosze, tamta więcej słuchała, wzrokiem i uśmiechem pomagając rozmowie; ale znać było, że ją to wcale nie obchodziło, bo co innego kamieniem na duszy leżało. Byłbym wówczas Duninównie ręce ucałował, takem był jej wdzięczen, że mi tę chwilę sprokurowała, bom się mógł do syta piękności jej napatrzeć i nabrać jej wejrzeń, jak zapasu na drogę życia. Nie dochodząc nowej bramy pałacowej uciekłem do swojej górki tak szczęśliwy, jakem dawno nie był, albo raczej nigdy.
Jeszcze raz, pomnę, miałem zręczność się do niej przybliżyć na pokojach księżnej, gdzie mi jak zawsze pisać kazano, a ja zapatrzywszy się na pannę Barbarę szyjącą w krosnach, cały kałamarz inkaustu potrąciwszy, na stolik i papier rozlałem, od czego mnie taki strach porwał, że się za głowę schwyciwszy począłem biegać wokół stoła, nie wiedząc co począć. Panna Barbara naówczas przybiegła mi z radą i pomocą, znalazła czem ów nieszczęsny atrament wywabić i nim księżna nadeszła, już mojego niezgrabstwa indziej jak na rękach moich i połach kontusza, śla-