dów nie było. Z wielkiej wdzięczności pochwyciłem jej rękę i ucałowałem ją gorąco; widziałem jak się mocno zaczerwieniła, lekko mi ją wyrwała i wejrzawszy na mnie z jakiemś politowaniem i serdecznością, powoli milcząc do krosien odeszła.
Jakoś w niewiele czasu potem, gdym już nabierając odwagi czasem się i zbliżyć usiłował i widywał ją nieco częściej, zaszły jednego rana bryki z Siemiatycz, i Mierzejewski dał mi wiedzieć, że ochmistrzyni staruszka, krewna jej matki, po pannę Barbarę przybyła. Co się ze mną stało, nie wiem, tylkom chodził jak błędna owca po dziedzińcu, usiłując zobaczyć ją jeszcze. Los tak chciał, żeby mnie księżna do listu, który pisać miała, córkę odsyłając staroście pohoreckiemu, wezwała; panny nie było w pokoju, gdyż się pakowała płacząc na swą dolę, ale gdy gotowe było pismo i jam je odczytywał, kazano poprawić w dwóch miejscach i księżna sobie odeszła: panna Barbara po swoje krosienka przybiegła, z których robotę zdejmować miała. Po oczach poznać było łatwo, że płakała, ale coś tak miała w sobie odważnego i męskiego przytem, żem się zdziwił jej wielkiej rezolucji. Spojrzała na mnie uśmiechając się smutnie i jak staremu znajomemu skinęła mi głową.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/85
Ta strona została skorygowana.