Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

Jakem to usłyszał, duch we mnie jakiś dziwny wstąpił i pokrzepiony odszedłem z kościoła do siebie, gdziem się zamknął na rozmyślanie, nie wpuszczając nawet Mierzejewskiego, który kilkakroć pukał do mojej izby; alem się obawiał pustej i czczej rozmowy jego i wolałem sam być z sobą.
Dalsze życie moje na tym dworze nie wesołe było i dni mi się długiemi wydawały, jakby mnie co gdzieindziej ciągnęło. Pół roku przecie tak wybyłem, mało co robiąc, chodząc milczący; i znać we mnie zmiany dojrzeli, nie wiedziąc jakaby jej była przyczyna, bo kilka razy księżna wspominała mi, żebym szukał rozrywki, domyślając się, że mnie tęsknota za domem opanowała. Sama mi ona poddała, żebym na czas do rodziców pojechał, na com się i ja najchętniej zgodził. Chociażem się do tego sam przed sobą nie przyznawał, ale mi się i to uśmiechało, żem się miał ku Siemiatyczom przybliżyć..
Wreszcie nie było co robić u księżnej, a próżnowanie było także uprzykrzeniem, przy tej niespokojności, jaką w sobie nosiłem.
Nająwszy tedy żyda w Kodniu, pożegnawszy księżnę i pomodliwszy się przed cudownym obrazem, przeprowadzony przez poczciwego Mierzejewskiego aż do Kłótkowa, po śniadaniu u księdza infułata ruszyłem do