domu. I niech sobie kto mówi co chce, nie bez wzruszenia odbyłem tę podróż i przyjechałem pod dach rodzicielski. Serce zadrżało na widok matki, siostry i brata, wybiegających przeciwko mnie, gdy wysiadającego poznali.
Ojca nie było, gdyż swoim zwyczajem robotnika w polu pilnował, i jużeśmy się dosyć nagadali, gdy przyszedł nareszcie.
Bałamuctwa plotą ci, co dziś o bizunach ojcowskich, o srogiem obejściu się, o owem stawaniu przy drzwiach dzieci dorosłych przed rodzicami, plotą jakoby to było zawsze i wszędzie: ani tak było, ani być mogło. Surowiej nieco ale z miłością obchodzono się z dziećmi, kar cielesnych jak dziś chyba w ostatecznym razie używano, nie za lada fraszkę i nie każdy ojciec do nich się uciekał. A co powiedzieć można raczej, nie rodzice byli srożsi ani ostrzejsi, ale dzieci powolniejsze, i to nie skutkiem strachu, ale przywiązania. Nie broniło to, ani przystojnie usiąść przy ojcu, ani odezwać się, tylko rozwalać się po stoikach i poczynać sobie lekko nie było w obyczaju, ani dziś jest dla tych, co znają poszanowanie dla siwych włosów.
Ojciec mnie, Bóg widzi, tak serdecznie wyściskał, jak i matka, nawet nie wiedząc jeszcze z czem i dla czego przybyłem. Do-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/90
Ta strona została skorygowana.