Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

nie przypadały, ale o kilkanaście stai, to choćby uszy zatykał, słychać mu było co się działo u starosty. Przybycie panny Barbary nic jak mówił, trybu życia zwykłego nie zmieniło; ona tylko z ochmistrzynią wychodziła do obiadu i czasami zmuszana na jakieś kozackie komedje, resztę czasu pędziła zamknięta u siebie dosyć odludnie i smutnie. Gadali, że ojciec miał zamiar wydać ją za kogoś, ale różne były głosy; to pewna, że nie czując, by jej wiele mógł zostawić po sobie, chciał zięcia bogatego, na resztę się nie oglądając.
Opowiadał ksiądz, że nad losem Barbary wielce się wszyscy użalali, że ją tam w zamknięciu klasztornem trzymano w nudach śmiertelnych. W domu, w którym co chwila cierpieć musiała, widząc upokorzenie ojca, pijatyki, hałasy, krzyki i w ogóle życie pełne niespokoju, wśród życia, które jej wiekowi i usposobieniu nie przystało, męczyła się srodze biedaczka. Jeszcze i dobór ochmistrzyni, co domem zawiadywała i przy panu staroście nabrała jego obyczajów, wcale nie był trafny.
Nie wypadało mi się księdza bardzo dopytywać i badać, pochwytałem w rozmowie co mogłem i jako mogłem; ale mi się łatwo ze znanego charakteru starosty pohorelskiego domyśleć było można, co niedostawało.