krewny wyforytował księżnie do interesów. Człek był stary, poważny i miły, rozumu bystrego, a co rzadziej bywa takiej prawości, że na lada dwuznaczną czynność cały ogniem płonął. Wcale go tu niezręcznie zarekomendowano i on to sam czuł, że nie będzie długo, interesa bowiem księżnej były tego rodzaju, że się nieustannie per fas et per nefas potrzeba było wywijać i nie zawsze czysto się wychodziło salwując od konflagracji. Procesa z dzierżawcami, z zastawnikami, o sukcesje, o sumy, mnóstwo tego, a niektóre odziedziczone po dziadach, które choć krzywe, przez punkt honoru utrzymywano. Inaczej to jakoś księżna, a inaczej Zabokrzycki pojmował i pogodzić się nie mogli. Dla niej litera prawa była wszystkiem i jakibądź środek obrony dobry; a stary inaczej to widział, i krzyczał o krzywdę i nieprawość. Księżnę to mieszało i choć go szanowała, nudził ją temi nieustannemi narzekaniami i pełną uszanowania, ale szczerą demonstracją jak sobie postąpić należało.
— Prawo w sumieniu się nosi, a pisane dobre tym, co go w sercu nie mają. Co mi prawo, kiedy czuję, że niem się popełnia nieprawość?
Ale księżna ruszała ramionami i wołała: Ratuj! i niecierpliwiała się, a wszyscy mówili,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/95
Ta strona została skorygowana.