— No, a u pana tam jak? — zapytał stary sługa — w domu, w gospodarstwie, czy tez dobrze?
— Dobrze, dziękuję ci, idzie jako tako.
— E! tylko jako tako!
— Cóż chcesz, jako tako, to już dobrze.
— Nie, panie Bolesławie dobrodzieju, panu to nie powinno być; jeśli zaś pan pozwolisz sobie otwarcie powiedzieć, panu to nie powinno być dobrze, trzeba się starać o lepiej.
— Ja nie pragnę wiele.
— Daruje mi pan, ale w młodości trzeba koniecznie pragnąć wiele, tak jak w targu; potem się z tego trochę spuści, a jeśli się więcej zrazu zaceniło, to się więcej weźmie.
— A kiedy mi to co mam wystarcza?
— Trzeba paneczku mieć zapas wszystkiego, życie długie...
Bolesław zamyślił się i umilkł.
— I on — rzekł sobie w duchu — ma mnie za poetę... Ha! stało się, już się z tego nie wyplączę.
Stary sługa czule spojrzał na młodzieńca, jakby smutek jego zrozumiał.
— Coś bo mi pan smutny, a to nie dobrze! — rzekł z uczuciem.
— Nie, nie! tak to ci się zdaje, panie Stanisławie...
— I rzadko pan do nas przyjeżdża.
— Mam ci prawdę powiedzieć?
— O! o! bardzobym o nią prosił.
— Któż wie, czy mnie tu wszyscy dobrze widzą?
— O czemuż! czemuż! — zawołał żywo Stanisław — i zkądże to myśl taka przywiduje się panu?
— Nie mam podobno łaski u pani sędziny. — Zafra-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.