Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja? nic! ale twoje pytanie świadczy, że ty jesteś za nim?
— Ja się z tem jak z niczem ukrywać nie myślę... pan Bolesław mi się podoba.
— Dobrze żeś mnie na szczere wyznanie wyprowadziła; powiem ci więc wszystko a wszystko, co mi na sercu cięży. Widzisz mnie, do czego strapienia, cierpienie i młodej główki choć poczciwy zawrót doprowadził... Na starość sama jedna, opuszczona, zrujnowana, konam; chciałabym umrzeć i boję się zostawić ciebie samą.
Justysia z płaczem jej przerwała:
— Na Boga! nie mówmy o tem...
— Musimy mówić otwarcie, słuchaj dziecię moje. Wiem z doświadczenia, że wiele życiu braknie, gdy mu Bóg nie da podstawy rzeczywistej, krótko mówiąc grosza i mienia. Są chwile, w których serce stanie za chleb i wodę, są później inne, gdy skarby świata chcielibyśmy mieć w ręku, by je podesłać pod nogi ukochanym, jak ja tobie. Podobał ci się Bolesław i ja go cenić umiem, ale Bolesław nie żartem poeta. Nie da on sobie nigdy rady na świecie; ubogi, bez stosunków, własną siłą nie dorobi się niczego, a co najgorzej, zawsze trochę marzyć będzie. Z nim czekać cię może ubóstwo, niedostatek, strapień bez liku... a jako poety ja i sercu jego nie wierzę!
Justysia spuściła głowę.
— Mamciu droga, może ci trochę troskliwość twoja fałszywie pokazuje rzeczy. Nie wiem czemuby Bolesław jak inni w świecie nie poszedł, i nie dobił się czegoś. Sama przyznajesz mu wyższe dary i lepsze wykształcenie; miałożby jaśniejsze świata pojęcie z piękniejszej jego