Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Żebrak poszedł za nim do oficyn na obiecany kieliszek; a my zajrzemy co się dzieje z panem Alfredem goszczącym na folwarku.
W ciemnym sypialnym pokoiku, pani Boikowska i on siedzieli przy sobie na maleńkiej kanapce, ochrzczonej imieniem kozetki, paląc z kolei z jednego cybucha i rozmawiając po cichu.
— Moja Tereniu — mówił pan Alfred — co raz przyrzekłem to dotrzymam święcie. Pomagajcie mi tutaj, a Otręby na lat trzy wasze będą, i w Zaborzu także panować sobie możecie.
— Patrzcie! toś się tak zakochał w tej ślamazarnej dziecinie.
— A! dajże mi pokój!
— No! to ci się Zaborza zachciało!
— Widzisz, kochana Tereniu, Zaborze ładna wioska i przyległa do majątków, które po moim stryju odziedziczę. Co się tyczy panienki, coś to bardzo rozlazłego; zdaje się, że czasem jej coś z oczów błyśnie, ale zaraz zagasa.
— Kto to wie — śmiejąc się i odbierając cybuch odezwała się filuternie pani ekonomowa — może tam co i jest w tych oczach, ale nie dla pana Alfreda.
Porwał się z kanapki pan Kalanka, a Boikowska obrażona tą oznaką uczucia, odepchnęła go silnie.
— Co ci jest? spytał młody człowiek.
— Patrz, jeszcze pyta! a czegoż cię to tak obchodzi!
— Któż ci mówił, że mnie to obchodzi!
— Alboż tego nie widzę?
— Prawdziwie, jesteś zazdrosna do śmieszności.
— O! bo ty mnie oszukujesz! Ty się kochasz w tym dzieciaku!