— Proszę cię! co za myśl!
— Ja to czuję.
— To się mylisz.
— Ja się nigdy nie mylę.
— Cóżeś przecie chciała mówić.
— A ha! ciekawyś paniczyku!
— Jakże nie mam być ciekawy, kiedyś mi przez pół coś powiedziała, a dokończyć nie chcesz.
— I nie dokończę.
— Tereniu! no! jak mnie kochasz!
— Ja ciebie nie kocham.
— Tak już!
— A tak!
— Ale proszęż cię, nic dziwnego żem ciekawy; wszak jeśli się mam żenić...
— No, to się ożeń, a ona cię będzie zwodzić.
Pan Alfred mocno się jakoś zastanowił, pobladł trochę, zaciął zęby.
— Kocha mnie czy nie kocha, odparł sucho się śmiejąc, o to mniejsza, ale zwodzić mnie nie będzie.
— O! będzie!
— Nie dręcz-że mnie, proszę cię.
— No, siadaj waćpan, co mnie to ma obchodzić; powiem ci wszystko. Wiedz wcześnie, że serduszka panny już w domu nie ma. Frunia, która koło niej jest ciągle, a to wielka moja przyjaciółka i sprzymierzeniec, powiada i przysięga, że się kochają, z panem... No zgaduj!
— Jakże chcesz żebym ci odgadł, u was nikt przecie nie bywa.
— Przepraszam, bywa ktoś i był nie dalej jak dziś.
— A! dziś był Bolesław Wilczek! poeta! a! poeta! — Rozśmiał się szydersko pan Alfred. — To dla mnie wcale
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.