Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

rozpłaczę a dobrze, w nogę mnie tylko pocałuje i koniec.
Alfred śmiał się wesoło i całując Teresę w czoło rzekł powolnie:
— O! o! co to za szatańska główka!
Teresie oczy zabłysły.
— Winnam ją tobie — odpowiedziała; — tyś mnie pierwszy nauczył świata, ludzi, życia, dałeś mi w rękę książki, rzuciłeś myśl we mnie... jestem uczennicą twoją. Dzięki tobie, wyniosłam się nad gmin i dumnam i szczęśliwa! Wprawdzie czuję, że nie jestem na stanowisku jakiem powinna zajmować; ale z moją twarzyczką i talentem mogę pójść wyżej, muszę i pójdę! powoli! powoli! polecę!
— Tylko nie odlatuj za daleko odemnie.
— O! nie bój-że się, nie bój! — z dziwnym ogniem a żywo odparła kobieta — jak szatan swej pastwy, nie puszczę ja ciebie! Wiesz, że kochać umiem.
— Tak, i zwodzić.
— Wymówki?
— Nie! proste tylko przypomnienie!
— Dajmy im pokój; przecież i zwodzić tyś mnie nauczył. Tak, umiem zwodzić, ale kocham dla tego.
— Przyznam ci się, że tego nie rozumiem.
— Nie potrzeba ci i nie podobna tego pojąć; tyś sobie mężczyzna.
— Macie więc osobny kodeks dla siebie?
— Może być, ale go wam nie dajemy czytać.
Rozmowa przeszła w szepty ciche, cichsze coraz i przerwana została na chwilę. — Długo tak jeszcze siedzieli we dwoje, gdy zegar wreszcie uderzył jedenastą i pan Alfred odjechać musiał.