Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

dybać gdzie i dać mu nauczkę. Pójdzie panicz, ani się obejrzy.
— Zdaje mi się — obojętnie przerwał Alfred — że to wszystko marne słowa i gawędy. Wiem, że bywa w Zaborzu, ale od tego do przeszkodzenia mi jeszcze daleko! Dziękuję za życzliwe rady, ale ja moje interesa sam robić zwykłem.
Znowu wszyscy umilkli; jeden zaśpiewał kozaka, reszta chórem ogromnym mu towarzyszyła.
W tem Jagoda przyszedł do pana i coś mu szepnął na ucho; Alfred oddał karty bliższemu, żeby go zastąpił, a sam szybko wyszedł do sypialnego pokoju. Tu już zastał Boikowskiego, którego rękę uścisnąwszy serdecznie, podał mu krzesło i zadzwonił. Wszedł Jagoda.
— Herbaty i fajek! — zawołał gospodarz.
— Zaraz bat’ku.
— Jak-że mi się masz, kochany panie Michale?
— Bardzo panu dziękuję, zdrów jestem; był pan wczoraj w Zaborzu?
— A jakże! albożeś nie z domu?
— Nie, wstąpiłem jadąc z miasteczka; dopiero powracam.
— Byłem i zajeżdżałem do ciebie, nie zastawszy przyczekiwałem nawet trochę na twój powrót... układaliśmy projekta z żoną twoją.
Boikowski się zasępił i potarł czuprynę; postrzegł to Alfred i poprawiając sprawę, dodał:
— Otręby na lat trzy wasze, i Zaborzem do tego zajmować się będziecie, byleby się rzeczy udały.
— O! niech pan będzie spokojny — odparł udobruchany Boikowski — udać się nam musi... na to mam głowę nie dla proporcji. Tylko już pan będzie łaskaw