się nie udadzą rzeczy, a myśmy wszyscy, jak to wybornie powiedziałeś, śmiertelni...
— No... to napisać tak jakoś warunkowo...
— Widzę, że mi nie wierzysz... mniejsza o to.
— Ale jak Boga kocham, proszę pana, pan mnie nie rozumie.
— Warunkowo! — przerwał Alfred — jeśli napiszę za co ci to daję, gdzież i komu taki dokument będziesz mógł pokazać?
Boikowski w głowę się poskrobał.
— To sęk! — rzekł cicho.
— Żaden to sęk — odparł Alfred — przyjadę do was, naradzimy się z twoją żoną.
— Z moją żoną! — frasobliwie i niechętnie szepnął ekonom.
— Tak, z twoją żoną, która ma dobrą i do interesów głowę... Jakoś to zrobić musimy, żeby był wilk syty i koza cała.
— Możebyśmy mogli i sami?
— No, to powiedz-że mi jak?
Boikowski się zaciął.
— To ja naradzę się już z nią, i do pana dobrodzieja przyjadę.
Gospodarz ukrył lekki pół-uśmiech, odwracając się pod jakimś pozorem do stolika.
— Bardzo dobrze, panie Michale, bardzo dobrze!... jak zechcesz.
— A pan tymczasem niech sobie kogo wyszuka do oświadczenia, na swata, bo tak chcą zwyczaje.
— Dobrze, pomyślę nad tem.
— A teraz pożegnam, bo tam w Zaborzu wszystko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.