bezemnie musi być do góry nogami, i pani pewnie już do mnie z dziesięć razy przysyłała.
— Wypij-że herbatę...
— Dziękuję panu, chwili nie mam do stracenia; wszystko tam na mojej głowie; boję się jakiego figla pana Stanisława, potrzeba spieszyć.
Wyprowadził go aż do bryczki pan Alfred, pożegnali się i tłuste mierzynki Boikowskiego pełnym kłusem pobiegły drogą do Zaborza.
W istocie pani Żacka, jak się nie źle domyślał Boikowski, kilka razy już przysyłała po ekonoma; biednej kobiecie był on co chwila potrzebny, umiał jej to wmówić, i jak wszystkim śmiałym, bezczelnym a wyszczekanym, doskonale mu się udało przekonać ją, że bez niego stąpić nie potrafi. Dziwimy się nieraz na świecie, widząc świeżemi oczyma fenomena podobne: nałogowe przywiązanie ludzi poczciwych do największych łotrów i zaślepienie ich na wady ulubieńców; ale do tego przychodzi się nieznacznie i stopniowo; ci, którym się to trafia, nie wiedzą sami, jak i kiedy się wplątali; śmiejemy się z nich dobrodusznie z boku, ale każdy z nas prawie ulega podobnej słabości.
To pewna, że pani Żacka nie mogła się obejść bez tego nieszczęsnego Boikowskiego, nad czem biedny Stanisław utyskiwał nadzwyczajnie, ale rzeczy doszły już były do tego stopnia, że iść przeciwko nim przebojem niepodobna. Stary sługa pierwszy to poczuł; postanowił wyrugować Boikowskiego, ale nie prędzej zamierzał sobie wziąć się do tego, pókiby nie miał w rękach niezbitych dowodów fałszu i szalbierstwa.
O te nie było tak łatwo; Boikowski był zręczny, pani Żacka przez zbytnią słabość i obawę zakłócenia
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.