spokoju, który wyżej wszystkiego ceniła, brała za dobre jakiekolwiek ze strony jego uniewinnienie. Dla tego Stanisław ani probował już mówić o owem życie, choć doskonale wiedział, że były sterty oprócz magazynowych, które zaszachrować chciano... odłożył to do rozprawy ostatecznej w dzień sądu, na który się powolnie za wąs targając, gotował.
Przyjechawszy Boikowski zaledwie zsiadł z bryczki i z żoną się przywitał, wypytawszy ludzi co robi pani i czy jest sama, dowiedziawszy się, że Justysia ze Stanisławem poszła na przechadzkę wieczorną, pospieszył do dworu. Zastał panią w jej pokoju na kanapie, z różańcem w ręku, słabą i tęskną, jak zawsze.
— A cóż, mój panie Michale, udało ci się tam w miasteczku?
— Wszystko jaśnie pani zrobiło się jak należy; może jaśnie pani być zupełnie spokojna.
— Egzekucji nie będzie?
— Wyrobiłem to, choć nie bez kosztu, że jej nie postawią.
— A! jakże ci wdzięczną jestem!
— Dałem sto kilkadziesiąt złotych!
— Mniejsza o to, mój Boikowski, ale zkądże je wziąłeś?
— Założyłem swojemi.
— To ci będę winna...
— Nic to, jaśnie pani.
— Cóżeś słyszał w miasteczku?
— Żadnych nowin tak dalece; jednę tylko może coby panią obejść mogła, ale o tem wolę i nie mówić.
— Przestraszasz mnie, mój Boikowski; proszę cię cóż to jest? mów, zaklinam na wszystko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.