— Pani dobrodziejko, ile razy się spotkamy, nie może się przedemną nachwalić, nawielbić jaśnie pani... tak o niej mówi, jak o matce.
— Poczciwy chłopiec, — szepnęła pani Żacka — ale kiedy już o tem mowa, jak on tę Zielonkę stracił?
— A! to cała historja; wszystko to stryjaszek godny zrobił! pan Alfred odebrał ją tak niby za swoje wychowanie, odłużoną, że cudem się przy niej utrzymywał, i naturalnie w ostatku sprzedać musiał. Byłem tego świadkiem.
Byłby zapewne Boikowski mówił dłużej, wpadłszy na tak zajmujący go przedmiot, gdyby w tej chwili Justysia ze Stanisławem nie nadeszła. Ekonom się skrzywił, wziął za czapkę, ukłonił się i wyszedł szybko.
Córka przesunęła się ucałowawszy rękę matki do swego pokoju, a stary sługa pozostał udając, że krzesła porządkuje i prostuje stoliki.
— Cóż tam, mój poczciwy Stanisławie, nie gniewasz się na mnie? — odezwała się po chwili pani Żacka.
— Ja? — odwrócił się Skiba — ja? ja?
Wymówił te wyrazy z takiem podziwieniem, że pani Żacka, która złego humoru koło siebie nad wszystkie obawiała się klęski, uśmiechnęła się aż z radości.
— Widzisz, mój kochany Stasiu, — tak go nazywała chcąc mu się przymilić i przypomnieć dni jego młode, bo i nieboszczyk zwykle imię jego spieszczał — widzisz mój Stasiu, bałam się, żebyś mi za złe nie wziął tego żyta...
— A! droga moja pani — odezwał się zbliżając stary i składając ręce — kiedy też uwierzysz, że wasz Stanisław gotów dla was całe życie, nie tylko drobną chwilę bolu poświęcić? Całe to moje szczęście, że mi przy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.