Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

się oszukać. Ja coś tak czuję złego człowieka jak kot myszy... nie wiem sam czemu, dla czego, ale przewącham zawsze.
— Jednakże na Boikowskiego nie masz nic, tylko że ci się nie podoba, a mnie on służy jak nikt.
— Droga pani — rzekł po namyśle Stanisław — nie rad to ja źle mówię; ale tu mi chodzi o najdroższe, bo o wasze dobro... nic teraz nie powiem, zaczekajmy; jeszcze nie pora go sądzić, zbiorę więcej.
— Ale masz-że cokolwiek? — spytała niespokojnie już wdowa.
— Hm! znalazłoby się... tylko jak mówiłem, nie pora. Proszę kochanej mojej pani i zaklinam na popioły drogiego naszego anioła, nie wierz mu zbytecznie, nie odkrywaj mu się całkowicie... bądź pani ostrożna...
Wdowa zdawała się tem poruszoną, ale niepokój ten zniechęcał ją jeszcze do Stanisława, bo nikomu biedna istota nie mogła darować, kto jej spoczynek przerywał; zawsze niemiłe zostawało wrażenie każdego podobnego wzruszenia, którego zimną krwią i siłą ducha pokonać nie umiała.
— Stanisławie kochany, czy się tylko nie uprzedzasz?
— Wiem to, moja pani najmiljsza i daruj, że ci powiem: siwe moje włosy i starość źle za mną mówią. Myślicie sobie nieraz: Stanisław dziwaczeje, przywiduje mu się, majaczy przez niewczesną gorliwość. Nie! nie! nie! mogę ja pobredzić gdzie o mnie chodzi, ale gdzie o was... nigdy! Oczy widzą jasno, dusza czuje mocno... nie omylę się, nie omylę.
Wdowa spuściła głowę strudzoną na poduszkę i ujęła ją ręką, okazując znużenie; Stanisław zafrasował się i zamilkł.