Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.
—   11   —

W tem właśnie Polesiu, nie opodal od granicy Wołynia, na rzadko uczęszczanej drodze, łączącej dwa ubogie żydowskie miasteczka, stała mała karczemka, którą pospolicie zwano karczmą na Zapadni, lub po prostu Zapadnią. Wilcza jama stara, której ślad nie opodal pozostał jeszcze, dała zapewne powód temu charakterystycznemu nazwaniu. Na mil dwie, jadąc tak nazwanym traktem, nie było nigdzie ani wioski ani karczemki; Zapadnia więc korzystała z tego i żaden podróżny, po piasku i korzeniach przebywszy smutny drogi kawał, ominąć jej nie mógł, jeżeli nie dla siebie, to się zatrzymując dla koni. Kraj dokoła dziwnie był smutny i pusty. Gościniec ów wielki był wprawdzie szeroką ale najgorzej utrzymywaną (raczej całkiem nie utrzymywaną) drogą. Ślady tylko kół stanowiły ją: szły one tu środkiem tryby niegdyś oczyszczonej, to po za bliższemi sosnami, między pniami, wśród gałęzi, omijając wiecznie błotniste jamy nie zgruntowane, wody nie wysychające lub wydmy głębokiego piasku; tu i owdzie kawałek grobelki wpadłej i ledwie już widocznej świadczył, że ktoś kiedyś myślał o tym gościńcu; ale wymowniej daleko o zaniedbaniu go przemawiały leżące koła i drągi, któremi wozy z błota wydobywano.
Potrzeba było dobrego woźnicy, żeby tu sobie we dnie dał rady, a w nocy nie wiem jak nawet ludzie jeździć mogli. Droga szła kręta, nierówna, trzęska i najdziwaczniej powykładana.
Miejscami porastały ją krzaki, przecinały ogromne na wpół zgniłe kłody i suche gałęzie, lub obnażone sterczące sosen korzenie. Zwinny wóz poleszuka omijał to wszystko nie zawsze bez szwanku, bo bliżej stojące drzewa nosiły ślady na korze wydarte, licznych zaczepek,