koma w tył po za siebie założonemi, i zmrużywszy jedno oko, fajkę palił. Fajka była jego ulubionem zajęciem, a jeżeli go prawie gwałtem nie napędzano do roboty, od której się jak mógł wykręcał, ciągle i zawsze miał coś z tą fajką do czynienia. Jeżeli jej nie trzymał w ustach, to ją czyścił, odmuchiwał, przetykał, nakładał, skrobał, krzesał do niej ogień, krajał tytoń; a wszystkim tym czynnościom towarzyszyło niedźwiedziowate mruczenie. Przebudzony w nocy, natychmiast chwytał za swój cybuszek, którego jedząc nawet, z rąk nie wypuszczał. Zresztą, choć jawnie leniwy, był to bardzo dobry człowiek; żydzi go szturchali, popychali, łajali, bili nawet; nigdy się na to nie ofuknął, nie pisnął, najwięcej jeżeli ramionami ruszył. Prawda, że za to nie łatwo ich słuchał, zwłaszcza gdy o robotę chodziło: mówiono do niego, zdawał się nie słyszeć; wyprowadzano do sieni, wychodził i siadał sobie spokojnie na kłodzie; dawano mu w rękę siekierę lub wiadro, stawiał je flegmatycznie przy sobie, a przynaglony czasami nawet do lasu umykał i tam sobie gdzieś schronieńko obrawszy, wracał dopiero do jadła. Godziny jedzenia, trzeba mu oddać tę sprawiedliwość, nie zapomniał nigdy.
Miał jeszcze i to dobrego w sobie, że przy zdarzonej okoliczności, za siebie i za milczącą Surę gadał chętnie, a gdy mu brakło towarzysza, mruczał, sam zadając pytania i sam je rozwiązując. Dnie jarmarkowe były dla niego najpożądańszą uroczystością, bo z każdym przejeżdżającym obficie się mógł ugadać.
Nikogo nie minął, i humor też Zmory był wówczas najlepszy; uważano nawet, że nieco ochotniej udawał, że się czemś zajmuje.
Przy takich usposobieniach, Zmora naturalnie długo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —