na własnem gospodarstwie wytrwać nie mógł; bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności zrobił go stróżem karczemnym, bo żadna funkcja stosowniejszą dla niego być nie mogła. Opuścił chatę pradziadów bez wielkiego żalu, zwłaszcza, że się już ona i całe obejście waliło, a oprócz psa Zajada i dwóch kur czubatych, chudoby żadnej nie mieli. Żona Naścia przeniosła się z nim chętnie do Juchimów, którym przędła i dzieci niańczyła. Podżyła, chuda i wyżółkła stróżycha, tyle przynajmniej lubiła wódkę, co mąż jej fajkę; do roboty też nie była zbyt skorą i w tem charaktery małżonków zupełnie się z sobą zgadzały; za to liczne posiadała wiadomości tajemnicze i talent miała wielki wróżenia i odgadywania. Cały świat niewidomy czarów, zagadek, uroków, stał dla niej otworem. Zamawiała skutecznie, przepowiadała zręcznie, odpędzała uroki doskonale i za kieliszek wódki podejmowała się często uszczęśliwienia całej rodziny. — Wszystek grosz, jaki miała, szedł za tę nieszczęsną wódkę do Sury; ale na cóż go było chować, kiedy dzieci nie mieli a gardło paliło?
Szczęśliwe więc dosyć życie prowadzili Zmorowie na Zapadni; on nigdy na wieś nie wychodził, ona czasem do chorych tylko lub oczarowanych ściągnąć się dawała. Całem ich mieniem były dwa kożuchy, dwie świty wyszargane i zapaśnych łapci oberemek; miejscem spoczynku ławy w pierwszej izbie karczemnej, a majątkiem dwadzieścia złotych rocznie, z których obojga państwa Juchim kwitował rachunkami gorzałczanemi i tytuniowemi. Niekiedy nawet kożuchy jeszcze bywały w zastawie.
Tacy byli mieszkańcy karczemki w chwili, gdy się nasza rozpoczyna powieść. Wiosna młoda rozwijała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —